Wiara naukowców II

Wiara naukowców – część II

(Część I)

Pytanie „dlaczego?”

Zanim zajmiemy się wyłącznie współczesnymi naukowcami, zastanówmy się nad przyczynami pewnej prawidłowości, którą daje się zauważyć w historii nauki. Mianowicie – dlaczego trwały rozwój nauki dokonał się po raz pierwszy w środowisku chrześcijańskim? Moim zdaniem, najbardziej trafne odpowiedzi na to pytanie zostały ostatnio (w roku 2003) sformułowane przez mojego kolegę chemika Wesleya Allena z University of Georgia. Oto jego pięć (minimalnie zmodyfikowanych) odpowiedzi:

1) Jeżeli założenia chrześcijaństwa są słuszne, to wszechświat jest realny, a nie iluzoryczny. Zatem wszechświat jest wytworem Boga, którego charakter jest niezmienny, w odróżnieniu od pojęć panteizmu, nierozłącznie związanych z nieufnością do zmysłowego poznawania rzeczywistości w zmieniającym się świecie.

2) Jeżeli założenia chrześcijaństwa są słuszne, to stworzony przez Boga wszechświat ma wewnętrzną wartość i dlatego zasługuje na poznawanie. Ten wniosek wyklucza pojęcie zeitgeist (ducha czasu), traktujące naukę zaledwie jako intelektualną rozrywkę.

3) Jeżeli założenia chrześcijaństwa są słuszne, to przyroda sama w sobie nie jest boska, a więc ludzkość może badać ją bez obaw, że narazi się jakiemuś bóstwu. Ta świadomość była ważna we wczesnych wiekach, zdominowanych przez zabobony związane ze środowiskiem naturalnym. Uwielbienie i najwyższa cześć zarezerwowana jest dla Stwórcy, a nie dla stworzenia, czy będących jego częścią ludzi.

4) Jeżeli założenia chrześcijaństwa są prawdziwe, to człowiek ukształtowany na podobieństwo Boga jest w stanie odkryć panujący we wszechświecie porządek poprzez racjonalną interpretację. Oznacza to, że prawa przyrody mogą być odkrywane i poznawane. Bez takiego przekonania nauka mogłaby się nigdy nie rozwinąć, ponieważ poznanie wydawałoby się z zasady niewykonalne.

5) Jeżeli założenia chrześcijaństwa są prawdziwe, to forma, w jakiej natura się przejawia, nie ma swego źródła w niej samej, ale raczej pochodzi z Bożego nakazu, zewnętrznego wobec natury. Z tego względu tajniki świata powinny być odkrywane raczej poprzez obserwacje niż przez tylko umysłowe dociekania, gdyż Bóg miał i ma prawo stwarzać wszystko według swojego uznania. W ten sposób nauka została uwolniona z racjonalizmu Arystotelesa, zgodnie z którym Stwórca poddany był dyktatowi ludzkiego rozumowania. Taki gnostycyzm, przemieniający spekulacje w dogmaty, podważał otwartość nauki. Oczywiście chrześcijaństwo utrzymuje, że Bóg jest doskonale racjonalną istotą, nie mogącą działać w niezgodzie ze swoim charakterem. Jednak ta zasada nakłada tylko częściowe ograniczenia na kreatywną aktywność Boga i nauka musi mieć wolność w odkrywaniu jej pełnej różnorodności.

Współcześni naukowcy

Robert Griffiths (1937-), członek Amerykańskiej Akademii Nauk (US National Academy of Sciences), jest profesorem fizyki na Carnegie-Mellon University. W 1984 roku zdobył jedną z najbardziej pożądanych nagród Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego za swe dokonania z mechaniki statystycznej oraz termodynamiki. Czasopismo Physics Today podało, że Griffiths jest ewangelicznym chrześcijaninem, który jako teolog – amator współuczestniczy w prowadzeniu wykładu o relacjach chrześcijaństwa i nauki na swej macierzystej uczelni. Informacja ta była dla mnie szczególnie intrygująca, zważywszy że przez ostatnie 5 lat prowadzę na pierwszym roku studiów w University of Georgia wykład na ten sam temat. W kwietniowym numerze 1987 roku czasopisma Christianity Today profesor Griffiths poczynił następujące ciekawe spostrzeżenie: „Jeśli potrzebuję ateisty do debaty, idę na wydział filozofii. Z wydziału fizyki nie miałbym wielkiego pożytku”.

W Berkeley, gdzie przez 18 lat byłem profesorem, mieliśmy 50 profesorów chemików. Jednak przez wiele lat tylko jeden z nich, Robert Harris, potrafił się publicznie utożsamiać z ateizmem. Był moim dobrym kolegą i jeszcze teraz, gdy odwiedzam to miejsce, zazwyczaj na tydzień w ciągu lata, rozmawiam z nim o sprawach duchowych. Po jednej z takich dyskusji, jakieś 20 lat temu, Bob powiedział mi, że mógłby przemyśleć jeszcze raz swoje poglądy i stać się agnostykiem. Pomyślałem sobie wtedy: „Dobrze, Bob – jeden krok na raz”. Przyszedł jednak do mnie po tygodniu, ponownie jako silnie zdeklarowany ateista. Nowszym nabytkiem w gronie profesorów chemii w Berkeley został Richard Saykally, również głoszący otwarcie ateizm. Rich jest również moim bliskim przyjacielem, obalając tym samym mit, że niezgodności w sprawach ostatecznych muszą prowadzić do osobistych animozji.

Przez wiele lat Richard Bube (1927-) był dyrektorem Wydziału Materiałoznawstwa w Stanford University. Co najmniej 56 studentów otrzymało tytuły doktorskie pod jego kierunkiem. Bube prowadził pionierskie badania z dziedziny fizyki ciał stałych dotyczące półprzewodników, fotoelektronicznych właściwości materiałów, urządzeń fotowoltycznych (ogniw słonecznych) oraz materiałów amorficznych. Potwierdził przedstawione wcześniej stwierdzenie Griffithsa, mówiąc: „Istnieje proporcjonalnie tylu kierowców ciężarówek o przekonaniach ateistycznych, co i naukowców – ateistów”. Richard Bube od dawna jest rzecznikiem ewangelicznego chrześcijaństwa w kręgach akademickich i od wielu lat redaktorem czasopisma Perspectives on Science and the Christian Faith, wydawanego przez American Scientific Affiliation, którego jestem członkiem. Bube prowadzi też w Stanford wykład dla studentów drugiego roku studiów licencjackich pod tytułem Zagadnienia nauki i chrześcijaństwa.

Innym członkiem Amerykańskiej Akademii Nauk jest John Suppe, znany profesor geologii w Princeton University. Jest wybitnym znawcą zagadnień z dziedziny płyt tektonicznych oraz deformacji skorupy ziemskiej. Nie zdając sobie zbytnio sprawy ze swych własnych potrzeb duchowych, zaczął uczęszczać na nabożeństwa w kaplicy uniwersyteckiej, a później czytać Biblię oraz chrześcijańskie książki. W końcu zawierzył swoje życie Chrystusowi (*). Swojej pierwszej realnej społeczności z chrześcijanami doświadczył o dziwo na Tajwanie, gdzie przebywał otrzymawszy prestiżowe stypendium Guggenheima. Osobiście znam tę grupę chrześcijan, ponieważ miałem swego czasu wykład dla chrześcijańskiego forum pracowników naukowych National Tajwan University w Taipei.

Suppe poczynił kilka interesujących komentarzy dotyczących kontrowersji związanych z teorią ewolucji: „Niektórzy niezwiązani z nauką chrześcijanie, kiedy spotykają naukowca, czują się zobligowani do przeprowadzenia debaty na temat ewolucji. Nie jest to jednak najlepszy pomysł. Jeśli znacie naukowców i problemy obecne w ich życiu, takie jak pycha, egocentryczne aspiracje czy zawiść, to wiedzcie, że o nich właśnie nauczał Jezus i przyszedł na ziemię, by im zaradzić (poprzez śmierć na krzyżu). Świat nauki jest pełen ludzi o silnym ego, którzy wchodzą ze sobą we wzajemne konflikty… Ewangelia jest taka sama dla naukowców, jak dla wszystkich innych. Ewolucja to w zasadzie temat zastępczy dla skierowania rozmowy na inny tor. Jeśli naukowcy szukają sensu w swoim życiu, to nie znajdą go w ewolucji”.

Moim typem na wybitnego naukowca eksperymentatora XX wieku jest Charles Townes (1915-), który w 1964 roku otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie lasera. Na moją opinię mogły wpłynąć czynniki pozamerytoryczne – profesor Townes jest jedynym spośród wiarygodnych kandydatów do tytułu naukowca stulecia, którego znam osobiście. Jednak odkrycie lasera z pewnością znacząco wpłynęło na życie każdego, kto czyta tę książkę. Doktor Townes prawie że otrzymał kolejną nagrodę Nobla za swoje obserwacje pierwszej cząsteczki interstelarnej. Badania nad tymi molekułami stały się następnie ważną częścią astrofizyki, wpływając również na moją pracę naukową. Charles Townes był rektorem Massachusetts Institute of Technology kiedy byłem studentem, a później moim współpracownikiem (choć zatrudnionym na wydziale fizyki) przez 18 lat mojej pracy jako wykładowcy w Berkeley.

W Berkeley każdy ustny egzamin w ramach obrony pracy doktorskiej wymaga obecności czterech nauczycieli z wydziału kandydata oraz piątego członka komisji z innego wydziału. W przypadku fizyki chemicznej, której naucza się w Berkeley na Wydziale Chemii, ów „zewnętrzny” członek komisji to z reguły jeden z profesorów z Wydziału Fizyki. Jest to dość uciążliwe dla niektórych wykładowców fizyki, bo tylko niewielu z nich zna się biegle na chemii i może wchodzić w skład takiej komisji, a musi się ona zbierać około 30 razy w roku. Z tego względu nie było niczym niezwykłym, że wykładowcy fizyki zawsze znajdowali jakieś oryginalne wymówki, aby nie brać udziału w tych ciężkich dwugodzinnych próbach. Jednak Charlie Townes do takich nie należał. Zawsze z entuzjazmem służył w tym względzie Wydziałowi Chemii, mimo że miał mnóstwo obowiązków w Waszyngtonie. Pytania, jakie kierował wtedy do doktorantów, były rozważne i tak skonstruowane, aby dać trzęsącym się ze strachu studentom jak największe szanse.

Doktor Townes napisał swą autobiografię zatytułowaną Making waves (Wzbudzanie fal), której tytuł stanowi aluzję do podobnego do fal zjawiska, opisującego w pewnym uproszczeniu pojęcie światła laserowego. Książka ta została wydana przez American Institute of Physics w 1995 roku i polecam jej lekturę. Townes nawiązuje w niej między innymi do swojego zaangażowania w kościele, a potem pisze: „Mógłbyś mi zadać pytanie ‘Pokaż mi, gdzież to Bóg ingeruje w nasz świat?’ Być może moja odpowiedź coś by ci wyjaśniła, ale dla mnie takie pytanie jest raczej pozbawione sensu. Jeśli w ogóle wierzysz w Boga, to nie można mówić o jakimś szczególnym ‘gdzie’. On zawsze tu jest, znajduje się przecież wszędzie. Dla mnie Bóg, choć wszechobecny, jest osobą i stanowi potężne źródło siły. On bardzo odmienił moje życie”.

Arthur Schawlow (1921-2000) zdobył nagrodę Nobla z dziedziny fizyki w 1981 roku za swoje odkrycia z zakresu spektroskopii laserowej. Przez wiele lat, aż do swojej śmierci, był profesorem na uniwersytecie Stanford i postacią niezwykle cenioną i lubianą w społeczności fizyków. Nigdy nie wahał się deklarować jako chrześcijanin wyznania protestanckiego. Kiedyś wypowiedział słowa, które mogą pochodzić tylko z ust naukowca: „Mamy szczęście, że mamy Biblię, a zwłaszcza Nowy Testament, który mówi tak wiele o Bogu w tak przystępny sposób”. Wiem, że Artur Schawlow był przekonany, iż jego eksperymentalne studia nad spektroskopią molekularną wskazują na działanie Bożej mocy stwórczej. Dostrzegany przez Schawlowa kontrast między nowotestamentowymi relacjami z życia Jezusa, a jego własnymi badaniami polegać miał na tym, ze te ostatnie nie dostarczały informacji o Bogu w „sposób przystępny”.

John Polkinghorne (1930-) był profesorem w Katedrze Fizyki Matematycznej na Cambridge University od 1968 do 1979 roku. Jest to druga katedra fizyki teoretycznej, obok tej zajmowanej przez Stephena Hawkinga. W 1979 roku Polkinghorne uczynił nagły zwrot w swej karierze zawodowej – najpierw poszedł na studia teologiczne, a następnie został anglikańskim pastorem. W roku 1986 powrócił do Cambridge – najpierw jako dziekan Trinity Hall, a później jako rektor Queen’s College. John Polkinghorne wypowiada się otwarcie na tematy duchowe: „Traktuję Boga bardzo poważnie. Jestem chrześcijaninem i wierzę, że Bóg istnieje i dał się poznać poprzez Jezusa Chrystusa”.

Chciałbym teraz odnieść się do zagadnień ze świata biologii. Największy żyjący kosmolog to Allan Sandage (1926-), astronom z Carnegie Institution w Pasadenie w Kalifornii. New York Times nazwał go kiedyś „wielkim autorytetem kosmologii”. Było to tuż po tym, kiedy w 1991 roku otrzymał prestiżową nagrodę Crafoord Prize nadawaną przez Szwedzką Królewską Akademię Nauk. Nagroda ta wręczana jest co sześć lat kosmologom i szwedzka akademia traktuje ją jako ekwiwalent nagrody Nobla. Allan Sandage zawierzył swoje życie Jezusowi mając 50 lat. W przytaczanej już książce Alana Lichtmana czytamy, że zadano mu często powtarzające się pytanie: „Czy można być zarazem naukowcem i chrześcijaninem?”

Spodziewano się odpowiedzi pozytywnej, ale Sandage przedstawił ciekawą perspektywę: „Świat we wszystkich swych częściach składowych i zależnościach jest zbyt skomplikowany, aby mógł być rezultatem wyłącznie przypadku. Jestem przekonany, że istnienie życia wraz z całym jego uporządkowaniem w każdym z gatunków jest na to po prostu zbyt dobrze zorganizowane.”

Sandage dokonał najbardziej miarodajnej współczesnej oceny wieku wszechświata i obliczył go na czternaście miliardów lat. Kiedy jednak ten świetny astrofizyk proszony jest o wyjaśnienie, jak można być naukowcem i chrześcijaninem  równocześnie, wtedy odwołuje się nie do kosmologii, ale do biologii. Dlaczego naukowiec miałby  stać się chrześcijaninem? Biologia odpowiada, że niezwykła złożoność i ogromna zawartość informacji nawet w najprostszym z żyjących organizmów (najprostszym samoreplikujacym się systemie biochemicznym), wskazuje na Boga jako na suwerennego stworzyciela.

Jak już wspomniałem, jednym z warunków uzyskania nagrody Nobla z dziedziny chemii jest osiągnięcie wieku 65 lat. Na przykład mój dobry przyjaciel John Pople, poważny chrześcijanin metodysta, zdobył tę nagrodę za osiągnięcia z chemii kwantowej w wieku lat 73  w 1988 roku. Otrzymał ją wspólnie z Walterem Kohnem, który miał wtedy lat 75 . Nobel z dziedziny fizyki jest jednak często wręczany naukowcom znacznie młodszym. William Philips (1949-) otrzymał Nobla z fizyki mając  48 lat,  za opracowanie metod schładzania i wychwytywania atomów za pomocą światła laserowego. W dniu ogłoszenia nagród, 15 października 1997 roku, Philips brał udział w sympozjum na temat teleskopów wysokiej mocy w Long Beach w Kalifornii. Na obowiązkowej konferencji prasowej William Philips wypowiedział następujące słowa: „Bóg dał nam niewiarygodnie fascynujący świat, abyśmy mogli w nim żyć i go zgłębiać ”.

Philips śpiewa w chórze gospel, który sam założył, w wielorasowym kościele (Fairhaven United Methodist Church) w Gaithersburgu, w stanie Maryland. Jest również nauczycielem szkoły niedzielnej i prowadzi grupowe studia biblijne. Jeśli zajrzałbyś Czytelniku do wzmianek prasowych z listopada 1997 roku, to przeczytałbyś, że w sobotnie popołudnia William Philips wraz ze swoją żoną często jeżdżą do centrum Waszyngtonu, aby zawieźć na zakupy, a później wziąć do siebie na obiad pewną starszą, niewidomą afro-amerykankę.

Pozwól, że jeszcze raz zadam to istotne pytanie: „Dlaczego naukowiec miałby zostać chrześcijaninem?” Trzecia część mojej odpowiedzi wskazywałaby na niezwykłe współgranie całego wszechświata. Chciałbym tu zacytować trzy osoby, których nie można posądzić o teistyczne skłonności. Znany popularyzator nauki, Paul Davies mówi: „Obecny sposób wzajemnego ułożenia i przejawiania się materii wskazuje na świadomy i szczególny wybór warunków początkowych jej istnienia”. Jeśli więc ludzki język cokolwiek znaczy, to wiadomo że świadomy i szczególny wybór musi być dokonany przez kogoś lub coś. Stephen Hawking rozwinął tę myśl: „Gdyby rozważyć możliwe wartości stałych fizycznych i prawa natury, jakie mogłyby zaistnieć, to szanse powstania wszechświata z  takimi formami życia jak nasz są znikome”.

Zawsze chętnie cytowany Fred Hoyle dodaje: „Zdroworozsądkowa interpretacja faktów sugeruje, że jakaś wyższa inteligencja posłużyła się fizyką, chemią i biologią i że w przyrodzie nie istnieją żadne ślepe siły, które byłyby godne wspomnienia”. Uważam, że wszyscy ci trzej sceptycy, każdy na swój sposób, nieumyślnie wspierają stanowisko świętego Pawła sprzed dwóch tysięcy lat: „Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” – List do Rzymian 1,20.

Dwa często zadawane pytania

Zanim przedstawię swoje końcowe wnioski, chciałbym odnieść się do dwóch ważnych pytań, które są mi często stawiane. Pierwsze z nich: „Dlaczego mimo prezentowanych  przez ciebie dowodów, tak wielu ludzi trwa w przekonaniu, że nie da się być jednocześnie naukowcem i chrześcijaninem?” Choć jestem bardzo daleki od tropienia teorii spiskowych uważam, że takie ujęcie problemu jest niewłaściwe. Znany brytyjski historyk nauki Collin Russell opisał na łamach czasopisma Science and Christian Belief z kwietnia 1989 roku doniosłą rolę, jaką w tej sprawie odegrał T.H. Huxley. Chciałbym się  tutaj raczej skupić na słynnej książce The History of the Warfare of Science with Theology (Historia zmagań nauki z teologią), wydanej w 1896 roku. Oczywiście, biorąc pod uwagę pochodzenie współczesnej nauki, taki tytuł brzmi dość zabawnie. Autorem tej polemiki był Andrew Dickson White, pierwszy rektor uniwersytetu Cornell. Był to pierwszy północnoamerykański uniwersytet założony jako instytucja w pełni świecka. Najsłynniejszy fragment jego książki brzmi następująco: „W swym ‘Komentarzu do księgi Rodzaju’ Jan Kalwin potępił wszystkich, którzy twierdzili, że ziemia nie jest środkiem wszechświata. Rozstrzygnął kwestię poprzez odniesienie się do pierwszego wersetu Psalmu 93 i zapytanie: ‘Kto odważy się postawić autorytet Kopernika ponad autorytet Ducha Świętego?’”

Jak widać, takie stwierdzenie nie stawia Kalwina w zbyt korzystnym świetle. Nie taka też była intencja Andrew Dicksona White’a. Prawda na ten temat została ostatnio opisana przez doktora Alistera McGratha , profesora teologii historycznej na uniwersytecie oksfordzkim. W swojej biografii Kalwina z 1990 roku  napisał: „Ta teza (White’a) jest dosłownie powtarzana przez prawie każdego pisarza piszącego na temat ‘religia a nauka’. Uczynił to również Bertrand Russell w swej History of Western Philosophy (Historii filozofii Zachodu). Można jednak kategorycznie stwierdzić, że Kalwin takich słów w swym komentarzu do księgi Rodzaju nie napisał, jak też  podobnych opinii nie wyraził w żadnej ze swoich znanych publikacji. Twierdzenie przypisywane Kalwinowi można znaleźć, choć bez potwierdzenia jego autorstwa, w pismach dziewiętnastowiecznego anglikańskiego dziekana Canterbury, Fredericka Williama Farrara (1831-1903).

Uczciwe byłoby zadanie sobie pytania, co Kalwin naprawdę myślał o heliocentrycznej teorii układu słonecznego Mikołaja Kopernika. Uczciwa odpowiedź brzmiałaby, że tego nie wiemy. Kalwin nie znał przypuszczalnie dokonań Kopernika, gdyż nawet jego nazwisko było w tych czasach we Francji i Szwajcarii mało znane.  Jednak w swej przedmowie do francuskiego tłumaczenia Nowego Testamentu dokonanego przez jego przyjaciela Pierre Olivetana w 1534 roku, Kalwin napisał: „Sensem Pisma Świętego jest doprowadzenie nas do wiedzy o Jezusie Chrystusie. A poznawszy Go (wraz ze wszystkim, co to za sobą pociąga), powinniśmy zatrzymać się i nie oczekiwać, że nauczymy się czegoś więcej”.

Drugim często zadawanym pytaniem po takiej lekturze jest: „W porządku, ale co to zmienia w nauce?”. Usłyszawszy pierwszy raz to pytanie na uniwersytecie Stanford ponad piętnaście lat temu, miałem dużo czasu na przygotowanie właściwej odpowiedzi. Muszę jednak wyznać, że nie jestem w stanie  odpowiedzieć trafniej, niż uczynił to historyk George Marsden  w swojej książce z 1997 roku Outrageous Idea of Christian Scholarship(Oburzająca idea chrześcijańskiej wiedzy) . Moja odpowiedź zmienia jego słowa tylko nieznacznie. Jeśli chodzi o naukę, wiara chrześcijańska wpływa na wiedzę przynajmniej na cztery sposoby:

1) Chrześcijańska wiara naukowca może być czynnikiem motywującym go do wykonywania jego pracy w jak najlepszy sposób. Nie oznacza to jednak, że naukowcy o przekonaniach ateistycznych czy agnostycznych nie mogą mieć motywacji do pracy z taką samą rzetelnością. Wszakże dla danego naukowca chrześcijaństwo może stanowić ważną pozytywną motywację.

2) Chrześcijańska wiara naukowca może mu pomóc znaleźć zastosowanie dla jego wiedzy. Może on prowadzić badania począwszy na przykład od materiałoznawstwa, a kończąc na biologii molekularnej z nadzieją, że przyczynią się one dla dobra innych ludzi. To, że niektórzy ateiści również wykazują się altruizmem, nie neguje wkładu, jaki w działania służące innym mają chrześcijanie.

3) Taka motywacja może pomóc w określeniu dziedziny, specjalności czy kwestii, na które poszukuje w swych badaniach odpowiedzi. Na przykład muszę przyznać, że moje naukowe zainteresowanie cząsteczkami interstelarnymi zostało zainspirowane powtarzającymi się twierdzeniami, że ta dziedzina ostatecznie wyjaśni pochodzenie życia. Pytania o najwyższym, ostatecznym znaczeniu zawsze były w centrum zainteresowania chrześcijan.

4) Kiedy naukowiec jest proszony o odniesienie się do szerszych aspektów swojej wiedzy, to jego wiara może mieć duży wpływ na to, jak postrzega on uprawianą przez siebie dziedzinę, czy też przyjmowane w niej założenia, w szerszym kontekście. To jest właśnie cel,  który stawiałem sobie pisząc  tę książkę.

Uwagi końcowe

Mój wybór naukowców – chrześcijan jest zdecydowanie niepełny. Publikacja tego eseju z pewnością przysporzy mi korespondencji z wieloma nowymi z bliższych i dalszych zakątków świata. Jeśli pojawi się wznowienie tego opracowania, to z radością będę się starał zamieścić w nim ten nowy materiał.  Proszę,  przysyłajcie pocztówki i listy z tego typu informacjami.

Powinienem teraz jeszcze wspomnieć o kilku uczonych, o których nie napisałem. Jeśli chodzi o chemików, to profesor Andrew Bocarsly (Princeton University) oraz James Tour (Rice University) złożyli świadectwa wiary, które poruszyły w szczególny sposób zarówno moje serce jak i umysł. Obaj ci naukowcy urodzili się w rodzinach żydowskich i zawierzyli swoje życie Chrystusowi jeszcze jako studenci. Bocarsly specjalizuje się w fotochemii nieorganicznej, a Tour, który początkowo uprawiał chemię syntetyczno-organiczną, zamienił ją następnie na materiałoznawstwo. Prace J. Toura nad fulerenami, nanorurkami i ogólnie z zakresu nanochemii z pewnością któregoś roku w grudniu wyruszą w podróż po nagrodę Nobla do Sztokholmu, przypuszczalnie za około 10 lat.

To, że w dotychczasowej prezentacji skupiłem się na fizyce i chemii, wynika z tego, że sam jestem fizyko-chemikem. Takie jest moje zawodowe życie. Przypuszczam, że podobnie liczne i dostojne grono naukowców można by wskazać spośród biologów. Na przykład profesor biochemii David Cole był niezłomnym przywódcą chrześcijańskiej organizacji wśród nauczycieli akademickich na kampusie w  Berkeley wtedy, kiedy ja tam pracowałem. Z kolei Francis Collins jest jednym z najwybitniejszych biologów naszych czasów. Będąc profesorem w University of Michigan, Collins odkrył gen mukowiscydozy. Przez ostatnią dekadę Collins był dyrektorem odnoszącego coraz większe sukcesy projektu National Institutes of Health Human Genome Project (Projekt Badania Genomu Ludzkiego Narodowego Instytutu Zdrowia). Jest to największy z dotychczas realizowanych projektów naukowych w świecie.

Artykuł Collinsa pt. The Human Genome Project: Tool of Atheistic Reductionism or Embodiment of the Christian Mandate to Heal? (Projekt genomu ludzkiego: narzędzie ateistycznego redukcjonizmu czy ucieleśnienie chrześcijańskiego mandatu na uzdrawianie?) pojawił się w 1999 roku w czasopiśmie Science and Christian Belief (tom 11, nr 2). Collins tak rozpoczyna swój artykuł: „Pozwólcie, że zacznę od krótkiego opisu mojej drogi duchowej. Nie wywodzę się z domu o silnych chrześcijańskich tradycjach. W mojej rodzinie wiara nie była sprawą zbyt istotną. Posyłano mnie do kościoła, żebym uczył się śpiewać i grać na instrumentach muzycznych, ale zalecono mi unikanie teologii. Podchodząc do tych sugestii w sposób rzetelny, poszedłem na studia z bardzo mętnym wyobrażeniem o tym, czym jest zbawiająca wiara w Jezusa Chrystusa. Wszystkie promyki wiary, jakie mogłem w sobie jeszcze mieć, szybko zostały zniszczone przenikliwymi pytaniami moich kolegów z akademika, którzy –  tak jak wielu z nas w tym okresie życia –  czerpali wielką przyjemność z niszczenia wszelkich pozostałości przesądów i zabobonów, za które uważali również wiarę w Boga. W takim środowisku stałem się dość przykrym ateistą, z którym raczej nie miałbyś ochoty zjeść lunchu. Ja również uważałem za część swojej  życiowej misji pokazywanie innym, że wszystko, co ma jakiekolwiek znaczenie, może być poznane dzięki nauce i że wszystko inne jest nieistotne. Na szczęście, dzięki postawie kilku niezwykle cierpliwych ludzi, którzy tolerowali wiele moich bezczelnych pytań, zostałem nakłoniony do czytania C.S. Lewisa, a następnie Biblii, co doprowadziło mnie do zrozumienia wielu kwestii, które przedtem całkowicie umknęły mej uwadze – i w konsekwencji oddałem swoje życie Chrystusowi 20 lat temu”.

Mam nadzieję, że ten wykład dał Tobie, Czytelniku, posmak historii nauki. Ci z was, którzy studiowali lub studiują chemię lub  fizykę, z pewnością rozpoznają wiele wymienionych tu nazwisk wybitnych naukowców. Moim zamiarem było zaprezentowanie krótkich szkiców  życia duchowego tych właśnie naukowców, których moi studenci w Berkeley dobrze znają. Jest już wielowiekową tradycją trwającą do dnia dzisiejszego, że  wielu wybitnych naukowców deklaruje się jako chrześcijanie . Osobiście odczuwam wielką radość, mogąc odegrać  swą skromną rolę w tej wielowiekowej tradycji. Być może dostarczyłem wystarczających dowodów, abyś już nigdy nie sądził, że trudno jest być naukowcem i jednocześnie  chrześcijaninem. Na koniec, idąc za przykładem profesora uniwersytetu w Oksfordzie Charlesa Coulsona, podobnie jak on podczas swoich publicznych wykładów na temat związków nauki z wiarą chrześcijańską, zachęcam Cię do refleksji nad radą zawartą w Psalmie 34: „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan”.

 

(*) Przez „zawierzenie życia Chrystusowi” autor rozumie decyzję, którą w pismach Nowego Testamentu nazywa się m.in. nawróceniem (Dzieje Apostolskie 2,38), uwierzeniem w Pana Jezusa (Dzieje Apostolskie 16,31), przyjęciem Jezusa (Ew. wg św. Jana 1,12), nowym narodzeniem (Ew. wg św. Jana 3,3) (przyp. redakcji)